Nie należę do osób, które hołdują zasadzie „nie wiem, ale się wypowiem”,
choć czasami mi się zdarza. Nie oceniam również książek po okładkach, a filmów
po gatunkach. Zdajecie sobie sprawę, czytelnicy, że to świadczy o Waszej
krótkowzroczności, wąskich horyzontach myślowych i ograniczeniu umysłowym?
Jeśli tak, cieszę się. Jeśli nie, mam to gdzieś, Wasza strata.
Jednak pozwolę sobie zaznaczyć, że jest to dość irytujące. Nie pójdę na ten film, nie lubię komedii
romantycznych. – powie prawie każdy facet. A widziałeś jakąś? – zapytam. Nie. – odpowie.
Ja staram się nie odrzucać filmu czy książki z powodu gatunku czy
tematyki. Jak mogę nie lubić czegoś, czego nie znam? Niezależnie od tego czy
mówimy o jedzeniu, książce czy filmie. Choć oczywiście preferuję książki z
mojego ulubionego gatunku – fantasy. Podobnie filmy – fantasy lub historyczne.
Jednak wcale nie gardzę innymi gatunkami, takimi jak komedie romantyczne,
dramaty, czy inne gatunki, zaklasyfikowane przez większość społeczeństwa jako „babskie”.
Otwarty umysł. Tak niewiele potrzeba.
Dzięki temu poznałem takie cudo jak Mamma Mia, który jest jednym z
moich ulubionych filmów tego gatunku. Nigdy nie wiadomo jak dany film czy dana
książka na nas wpłynie. Są złe filmy i książki, a są też dobre. Zależy na jaki
trafimy.
W przypadku książki – jak i filmowej adaptacji – Pięćdziesiąt Twarzy Greya, nie wypowiadałem się o tym czy jest to
pozycja warta przeczytania/obejrzenia, czy wręcz przeciwnie. Choć, nie ukrywam,
większość opinii, które do mnie doszły, były opiniami negatywnymi.
Akcja powieści rozgrywa się w czasach współczesnych, w USA, w miastach
Portland i Seattle. Anastasia Steele zastępuje swoją przyjaciółkę, Kate
Kavanagh, podczas wywiadu z multimilionerem i znanym przedsiębiorcą,
Christianem Greyem. Anastasia dosłownie „wpada” do gabinetu Christiana i tak
zaczyna się ich „przygoda”. Ona – nieśmiała dziewczyna, która nigdy nie
uprawiała seksu; on – przystojny i wpływowy mężczyzna, która lubi kontrolę,
seks i zabawy sado-maso. Pojawia się jednak coś między nimi, jakaś iskra, przez
którą zbliżają się do siebie… I nie wiem jak mam to streścić, bo zupełnie „nie
czuję” tej książki. Przejdźmy zatem do recenzji.
KURWA. Jestem tak psychicznie zmęczony po przeczytaniu Greya. Dawno
się tak nie zmęczyłem. Na szczęście obyło się bez wydłubywania sobie oczu
widelcem (jak w przypadku Krwi Słowian),
ale wiele razy parskałem śmiechem i wywracałem oczami z powodu tego, co się w
tej powieści znajduje. Cała książka sprowadza się do tego, że Ana chce
chłopaka, związku, uczuć, a Christian chce jedynie dziewczyny do ruchania,
karania i zaspokajania swoich potrzeb i fantazji. Narracja pierwszoosobowa.
Przez większość książki czytamy właściwie to, co myśli Anastasia, a właściwie
nie stricte Anastasia, ale jej podświadomość i wewnętrzna bogini. Tutaj pojawia
się „ale”. Nie da się „rozmawiać” z podświadomością, bo – jak wynika z samej
definicji – jest to coś, co jest poza świadomością. Wiem, czepiam się, ale nie
podobało mi się to. Kolejną rzeczą jest wewnętrzna bogini, która w książce robi
różne rzeczy, np. cmoka, tupie nóżką, obraca się w tańcu, robi piruety, etc.
Nie wiem czemu, ale ta wewnętrzna bogini skojarzyła mi się z chibi, czyli małą,
miniaturową, grubiutką, karykaturalną wersją prawdziwej postaci. Czasami
chciałbym wiedzieć co myślą kobiety, być w ich głowie, ale, kurwa, bez
przesady. Z jednej strony podświadomość, z drugiej wewnętrzna bogini. Obie
sprzeczne. Naprawdę tyle dzieje się w Waszych głowach, dziewczyny?
Inną kwestią jest zaufanie. Ana ufa Christianowi bez zastanowienia.
Ot, tak po prostu. Nie ma nawet głębszych przemyśleń z udziałem wewnętrznej
bogini i podświadomości. Moim zdaniem podkreśla tym jedynie swoją naiwność. Ufa
Christianowi tylko dlatego, bo…? Jest bogaty? Jakby ją porąbał i spalił to ze
swoimi pieniędzmi i wpływami nikt by się niczego nie dowiedział. Nigdy. Dobrze
mu z oczu patrzy? Z tych cudownych, szarych oczu? Och, Anastasio, zmądrzej.
Zaufanie to strasznie krucha rzecz, więc lepiej nie obdarzać nim wielu
osób, a najlepiej nikogo nim nie obdarzać. Są bowiem dwa rodzaje ludzi na
świecie. Ci, którym można zaufać i ci, którym nie można. Gdyby zadać jednemu i
drugiemu takie samo pytanie „czy mogę ci zaufać?”, oboje odpowiedzieliby tak
samo. „Tak, możesz mi zaufać.” Jak więc odróżnić jednego od drugiego? Food for
thought.
Strasznie zirytował i rozbawił mnie fragment książki, kiedy Christian
odwiedza Anastasię w jej mieszkaniu. To było już po pierwszym stosunku. Wchodzi
do mieszkania, wchodzi do pokoju i siada na łóżku. I Anastasia dostaje wtedy
jakiegoś wewnętrznego szału.
ON TU JEST, CHRISTIAN GREY W MOIM MIESZKANIU.
NA MOIM ŁÓŻKU.
SIEDZI.
OMG
Szokujące, prawda? Wow, Christian Grey jest w pokoju i … siedzi na
łóżku. Kurwa, fenomenalne. Nie sądziłem, że jest zdolny do czegoś takiego. Nie
ważne, że dzień wcześniej pozbawił Anastasię dziewictwa, potem zerżnął drugi
raz, a potem jeszcze raz, tym razem w usta. Co jest naprawdę N I E S A M O W I T
E i nie do uwierzenia to fakt, że jest w mieszkaniu i siedzi, SIEDZI, na łóżku.
Kurwa, litości.
Film.
Jest mdły i nijaki, brakuje mu tej głębi (tak, głębi), którą miała
książka. Chodzi tutaj o przedstawienie wydarzeń z książki z punktu widzenia (i
myślenia) Anastasii, czego nie znajdziemy w filmie, przez co tracimy pewien
poziom postrzegania całości obecny w książce.
Fajnie, że pokazali cycki. Fajna była scena seksu z Crazy in Love w tle. I ładne widoki
podczas lotu szybowcem. Tyle rzeczy podobało mi się w tym filmie. Nie jest ani
dobry, ani perwersyjny, ani szokujący. A jedna z ostatnich scen, kiedy
Anastasia dostaje lanie? Podczas czytania wyobrażałem sobie, że dostała takie
sromotne lanie, że dupa sina i nie usiądzie na niej przez tydzień. W filmie
natomiast wydawało się, jakby dostała… słabiej. Ogólnie słabo. Gdyby ktoś
zabrał mnie na 50 Twarzy Greya do
kina lub poprosił, bym z nią (z nią, bo nie sądzę, żeby jakiś kolega mnie o to
poprosił) poszedł, chyba umarłbym w trakcie seansu. Powoli, z każdą minutą
filmu moje ciało by się rozkładało, aż w końcu zostałby sam szkielet.
Nie rozumiem zachwytu nad książką, która w dobie wszechobecnego
internetu i wolnego dostępu do informacji nie ujawnia nic nowego ani
szokującego na temat seksu. Główna bohaterka jest irytująca i naiwna. Wrzuciła
do friendzone dwóch facetów, Jose i Paula, właściwie nie wiadomo dlaczego.
Zakochała się dopiero w Christianie Greyu – przedsiębiorcy, milionerze,
właścicielu wielu samochodów, helikopterów, samolotów, który lubi kontrolować
wszystko i wszystkich, oraz ma „pokój zabaw”, w którym lubi zadawać innym
kobietom ból. Chociaż czy to aby na pewno jest ból? Wydaje mi się, że Christian
Grey nie jest nawet blisko definicji bólu.
Podsumowując, warto przeczytać książkę, żeby się przekonać jaka
naprawdę jest, choć nie będzie to uczta intelektualna. Film natomiast odradzam.
Dno.