Mazowsze, niedługo po przyjęciu chrztu przez Mieszka
W tym miejscu miał być krótki zarys fabuły, ale nie
miałem siły go napisać.
Dlatego wkleję opis wydawcy.
Akcja Słowiańskiej
Krwi „toczy się w czasach, gdy książę Mieszko I, po przyjęciu
chrześcijaństwa, przyłącza na wschodzie kolejne ziemie do tworzonego państwa.
Czyni to w sposób krwawy i barbarzyński. Paweł Kulpiński swoją historię snuje
wokół życia dwóch braci: starszego Radomira i młodszego Sambora. Pewnego dnia,
ludzie Mieszka zabijają ich rodziców i prawdopodobnie najmłodszego brata. Jest
to kara za udzielaną przez nich pomoc buntującym się przeciw władzy Mieszka
Mazowszanom. Chłopców ratuje wołchw Bogowid i bezpiecznie doprowadza do
dziadków z wolnego jeszcze plemienia Dregowiczy. Chłopcy w osadzie dziadków
dorastają, stając się świetnymi wojami i szlachetnymi ludźmi. Wkrótce jednak
spokój ostatnich wolnych plemion zostanie zagrożony. Od strony wschodniej przez
Włodzimierza Rurykowicza, od zachodniej przez Mieszka I. Radomir i Sambor
wkroczą na drogę naznaczoną wojną i krwią. Czy będzie to także droga zemsty za
morderstwo rodziców?”
Potencjał tej książki, tej historii, był duży. Ba,
był ogromny. Ale ktoś ewidentnie spieprzył sprawę. Chociaż spieprzył to zbyt
słabe słowo. Ktoś tę książkę najzwyczajniej w świecie spierdolił!
Pytanie za tryliard złotych: kto to był?
Autor, edytor, czy wydawca?
A może wszyscy jednocześnie?
Zacznijmy jednak od początku.
Zanim kupiłem Słowiańską
krew „sięgnąłem” po dwie recenzje, znalezione gdzieś w internecie. Obie
były całkiem pozytywne, dlatego zdecydowałem się na zakup. To był błąd.
Nie wiem czy ktoś przekupił recenzentów czy ich
zaczarował. Po prostu nie wiem skąd takie pochlebne opinie. We mnie książka
wywoływała myśli samobójcze. Wracając do sedna…
Zakupiłem książkę na targach książek we Wrocławiu i w
drodze powrotnej do domu zabrałem się do czytania. Już na drugiej stronie
pojawił się błąd interpunkcyjny. No cóż, każdemu może się zdarzyć, pomyślałem.
Jednak te błędy zaczęły pojawiać się częściej, przez co czułem jakby ktoś
wbijał mi w oczy ogromne szpile. Były to błędy typu „przecinki w, niewłaściwych
miejscach”, co NAPRAWDĘ kłuło w oczy i zaburzało czytanie.
Akcja powieści prowadzona jest
jednostajnie – bez wzlotów, upadków, punktu kulminacyjnego. Napięcie akcji jest
cały czas na tym samym poziomie i w ogóle nie jest budowane. Owszem, jest
moment zamordowania matki, ojca i brata, następnie walka z wojami, aż w końcu
bitwa z Włodzimierzem, ale nawet wtedy napięcie nie rośnie.
Wydaje się, jakby autor pisał tę
książkę na szybko, aby tylko napisać i wydać, przez co serwuje nam tylko
podstawowe informacje o bohaterach, świecie, otoczeniu. Opisy są płytkie i
ubogie, przez co ciężko „przenieść się” do świata, który wykreował autor.
Ciężko było mi również utożsamić się z jakimkolwiek bohaterem, ponieważ tak
naprawdę nie poznajemy dogłębnie żadnego z nich. Bogowid jest wołchwem,
mędrcem, źródłem wiedzy o słowiańskim świecie, kulturze i bogach; Radowid wdał
się w ojca, przez co jest silnym mężem i dobrze walczącym, młodym wojem;
natomiast Sambor, z początku lekkomyślny i głupi, jest z kolei dobrym
łucznikiem i ma zadatki na kapłana. Podsumowując: mamy starego czarodzieja,
młodego wojownika i młodego łucznika, który ma zadatki na czarodzieja. To
podsumowanie wygląda bardzo płytko i sztampowo, ale tak to właśnie wygląda w
powieści.
Bohaterowie są albo czarni albo
biali, jak dotąd nie było kogoś, kogo wykreowano na szarego. Wg. autora, w
dużym skrócie i uproszczeniu, Słowianie są dobrzy, a chrześcijanie są źli. A
Ci, którzy służą chrześcijanom zeszli ze ścieżki prawości i też są źli, ale to
nie ich wina.
W książce nie ma żadnych tajemnic,
niedopowiedzeń, mistycyzmu, niewyjaśnionych rzeczy. Wręcz przeciwnie, wszystko
jest wyjaśniane na bieżąco, przez dziadka Radomira i Sambora – sędziwego i
mądrego woja – oraz wołchwa Bogowida. W niektórych momentach dialogi Bogowida
brzmiały tak nienaturalnie, że czułem się jakbym był na lekcji historii
prowadzonej przez rodzimowierców. Rozumiem, autor chciał pokazać inny punkt
widzenia, ale mógł to zrobić w ciekawszy sposób, a nie na zasadzie wykładu dla
księdza, prowadzonego przez Bogowida (która to wypowiedź zajęła, de facto, dwie
strony książki). W takich momentach nie czułem się jakbym czytał książkę, ale
wykład albo wypowiedź jakiegoś fanatycznego rodzimowiercy w grupie
Rodzimowiercy na facebooku.
Naprawdę chciałem, żeby to była
dobra książka. Naprawdę. Tematyka jest mi bardzo bliska, bo sam jestem
starowiercą, dlatego cieszę się z każdej książki, której akcja rozgrywa się we
wczesnym średniowieczu. Nie mogę jednak polecić Słowiańskiej krwi. Ta książka
dała mi raka. NIE czytajcie jej. A jeśli już chcecie przekonać się sami o jej
chujowości, robicie to na własną odpowiedzialność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz