środa, 19 sierpnia 2015

Miejsce początku







Tam, tam nie było zegarów. Nie było godzin. To nie rzeka czasu porusza wskazówki zegara. Porusza je mechanizm. Widząc, jak się posuwają, ludzie mówią: czas mija, mija, ale zegary, które sami zrobili, oszukiwały ich. To my mijamy w czasie, myślał Hugh.




Czy mieliście kiedykolwiek wrażenie, że nie pasujecie? Do tego świata i do tej rzeczywistości.
Czy czuliście, jakbyście byli przykuci do jednego miejsca kajdanami? Jakbyście zapuścili korzenie?
Czy chcieliście się z tego wyrwać, wydostać i ruszyć… w nieznane?

Literatura fantasy, choć nie tylko, oferuje nam taką drogę ucieczki.
Ucieczki od na pozór szarej, ponurej i monotonnej rzeczywistości do świata baśni, magii i mistycyzmu. Dzięki książkom z gatunku fantasy zagłębiamy się w fantastyczne światy pełne przygód, po czym „wracamy” do naszego świata – zregenerowani, uzdrowieni. Ze świeżym spojrzeniem na otaczający nas świat. Literatura fantasy daje nam duchową regenerację, której nie znajdziemy w innych gatunkach literackich.
Nazywa się to eskapizmem.


Miejsce początku



Bohaterami powieści są Hugh – dwudziestoparolatek z nadwagą, pracujący jako kasjer w Sam’s Thrift-E-Mart, mieszkający na przedmieściach obok autostrady razem z matką, która nie dość, że jest nadopiekuńcza to w dodatku obwinia syna o to, że jej mąż zostawił ich kilka lat wcześniej – oraz Irena – dwudziestoletnia dziewczyna greckiej urody, wynajmująca mieszkanie na przedmieściach, blisko matki mieszkającej z ojczymem Ireny, który niestety nie stroni od alkoholu i przemocy wobec rodziny. Życie Hugh od ostatniej przeprowadzki wygląda tak samo każdego dnia.


Śniadanie.
Praca.
Kolacja.
Sen.
Powtórz.
Śniadanie.
Praca.


Życie Ireny nie odbiega bardzo od życia Hugh, również jest skoncentrowane na pracy, domu, pracy, domu, jednak różnicą jest to, że siedem lat wcześniej Irena znalazła „inny świat”, do którego regularnie „ucieka”. Problemem zarówno Hugh jak i Ireny jest to, że pragną się wydostać. Mają dość życia, które prowadzą, jednak coś wciąż ich zatrzymuje – strach, rodzina, brak pieniędzy.

Pewnego dnia po powrocie z pracy Hugh ma dość i przerywa rutynę, wybiegając z domu i biegnąc ile sił przed siebie, aż dociera do leśnego strumienia, gdzie pada wycieńczony i zasypia. W tym momencie życie Hugh się zmienia, choć powinienem raczej napisać – zaczyna. Trafił bowiem do krainy wieczoru, w której czas płynie inaczej, a nasze ludzkie mierzenie czasu na nic się nie zda.




Część przyjemności przebywania tutaj płynęła stąd, że mógł wsłuchać się i być posłuszny impulsom i nakazom pochodzącym z własnego wnętrza, nie zniekształconym przez zewnętrzne presje i przymus. W tej uległości pierwszy raz od czasów wczesnego dzieciństwa czuł przejaw wolności, spokój siły.




Do tej samej krainy, choć dużo wcześniej, trafiła Irena, która krocząc leśnymi ścieżkami dotarła do zapomnianej osady Tembreabrezi, w której ludzie mówią innym językiem i żyją jak w dawnych czasach – z upraw, hodowli, oraz handlu.

Nie mija dużo czasu, gdy dola łączy dwójkę bohaterów, którzy razem muszą zmierzyć się z cieniem, który zawisł nad krainą wieczoru i mieszkańcami Tembreabrezi.



Miejsce początku jest książką fantasy inną niż wszystkie, które do tej pory czytałem. Nie jest napisana jakoś wyjątkowo, przeczytanie jej nie urywa dupy i nie wykręca sutków, a czytelnik nie przenosi się do fantastycznego świata i nie staje na chwilę wielkim bohaterem. Mimo wszystko ma jednak siłę przebicia i zostaje w sercu.
Jest to książka o nas samych. Żyjących w miastach, mających obowiązki, popadających w rutynę, jednak snujących plany, marzących o przygodach i chcących się wyrwać z okowów. Powinniśmy przerwać rutynę i „uciec”, podążyć do lasu, w góry, do natury i znaleźć nasze własne miejsce początku. I wrócić odmienionymi, uzdrowionymi.




Po tamtej stronie to zegary sprawiały, że życie szło naprzód; interesy, światła uliczne, rozkład lodów, randki zakochanych, spotkania na szczycie, wojny światowe były nie do pomyślenia bez zegarów, a przecież czas zegarowy miał tyle wspólnego z czasem niezegarowym co zapałka albo pudełko wykałaczek z jodłą. Tutaj nie było sensu pytać „która godzina” – bo nic nie mogło ci odpowiedzieć, żadne słońce nie mówiło „południe” i żaden zegar nie mówił „siódma trzydzieści osiem i czterdzieści dwie sekundy”. Do ciebie należała odpowiedź i brzmiała ona „teraz”.



Ursula K. Le Guin, „Miejsce początku” – fragment.



Teraz. Teraz jest nasz czas. Czas na ruszenie z miejsca, czas na zmiany.
Nie muszą być to od razu ogromne zmiany, ale coś, co zawsze chcieliśmy osiągnąć, ale z jakichś powodów tego nie zrobiliśmy.
Chcesz się nauczyć robić zdjęcia? Czytaj poradniki, weź aparat, wyjdź z domu i ćwicz.
Chcesz zrzucić kilka kg? Zacznij zdrowy tryb życia, biegaj, chodź na siłownię.
Chcesz być silniejszy? Zacznij chodzić na siłownię, bądź aktywny.
Chcesz czytać więcej książek? Po prostu to zrób.
Chcesz iść na wycieczkę w góry? Spakuj się i ruszaj.*

*Pamiętajmy jednak, że nawet na wyprawę w niewysokie góry trzeba być przygotowanym. W zimie schodzą lawiny, w lecie lawiny błotne, potrzebne są zapasy jedzenia i wody. Nie bądźmy lekkomyślni w tym, co chcemy robić.



Nie odkładajmy niczego na jutro, na za tydzień, na za miesiąc. Im dłużej coś odwlekamy tym ciężej jest się za to zabrać. I ani się obejrzymy – będziemy starzy, miniemy w czasie.



Wczoraj miałem okazję gościć na wykładzie Alberta Kiszkurno, dowódcy drużyny wczesnośredniowiecznej Jantar, podczas III Festiwalu Tajemnic w Zamku Książ.
Tematem wykładu było „Życie w słowiańskim grodzie, czyli jak zostać dzisiaj wojem”, jednak kiedy, po małym spóźnieniu, wszedłem na salę Albert mówił o czymś o wiele ciekawszym i ważniejszym. Uważam, że jego przemowa była bardzo inspirująca i mam nadzieję, że zmieni życie choć jednej osoby z widowni.
W dużym skrócie – Albert mówił o tym, o czym w mniejszym lub większym stopniu mówi niniejszy wpis. Jeśli mamy plany czy marzenia, jeżeli chcemy coś zrobić lub coś osiągnąć – musimy zacząć teraz. Działajmy, póki jesteśmy młodzi i mamy potencjał. Nie jutro, nie za miesiąc, tylko TERAZ.

Nie bójmy się też fali krytyki i nie zniechęcajmy się śmiechem innych ludzi – to oni są słabi, a my jesteśmy silni, że coś robimy i chcemy coś zmienić.

Pozwolę sobie zacytować jeszcze słowa Dakanna z ostatniego odcinka Piątku:




Twórzcie. Cokolwiek. Fotografię, obrazy, muzykę, wlepki, mapy w CS’ie, malujcie węgielkiem portrety własnej starej. Oddajcie z siebie cokolwiek. Nie przejmujcie się szarością tego kraju i syfem, z którym trzeba mierzyć się każdego dnia. Większość z Was, tak samo jak i ja, ma jeszcze do odkrycia cały świat, czy to na drugiej półkuli, czy za granicami własnego osiedla (…)
Wymagajcie zmian od siebie. Małych, maluteńkich zmian (…)
Da się. Nawet jak wszyscy mówią, że to nie ma sensu i jest głupie. Jeżeli kiedykolwiek pozwolicie, aby ktoś sprawił, że będziecie wstydzić się swojej pasji, albo strzelcie go w mordę, albo porzućcie pasję, bo będziecie ją tylko zabijać. Jeżeli jara Was machanie mieczem świetlnym i przebieranie się za Myszkę Miki – róbcie to. Jeżeli nosicie na szyi pierścień, albo codziennie czytacie komiksy – nie przestawajcie. Zazdrość i niezrozumienie to najgorsze, co może Was spotkać.




Zrzućmy kajdany.
Ruszmy z miejsca.
Spełniajmy marzenia.
Nie później.
Nie jutro.
TERAZ.