środa, 24 czerwca 2015

Przemyślenia #2: Coś się kończy, coś sie zaczyna - Wiedźmin 3: Dziki Gon





Swoją przygodę z literackim Wiedźminem zacząłem w 3 klasie liceum, a konkretniej podczas pisania pracy maturalnej dzień przed ustnym polskim. Pewna polonistka poleciła mi zestawić świat Sapkowskiego ze światem Tolkiena i Le Guin. Słyszałem wcześniej o Wiedźminie, ale go nie czytałem, bo – po prawdzie – byłem trochę głupi. W każdym razie wykorzystałem motywy z Sagi o Wiedźminie w mojej pracy maturalnej, oczywiście zdając na 100 %. Jeśli chodzi o fantastykę, to niewiele osób – zwłaszcza takich nie-w-temacie – potrafi mnie zagiąć. Po maturze postanowiłem zakupić całą serię Sapkowskiego i pochłonąłem ją w … tydzień? Dwa? Nie pamiętam, w każdym razie błyskawicznie. Osobiście najbardziej podobają mi się dwa pierwsze tomy, tzw. Opowiadania, czyli Ostatnie życzenie i Miecz przeznaczenia. Wg. mnie to właśnie w tych dwóch książkach została zawarta cała „esencja” Wiedźmina. Sapkowski w mistrzowski sposób ubrał w otoczkę fantasy takie wartości jak prawda, miłość, zło czy poświęcenie, a więc wartości, które w prawdziwym świecie nie są nikomu obce.

W drzwiach stanęła Sh’eenaz.
- Sh’eenaz… - jęknął Agloval, padając na kolana. – Moja… Sh’eenaz…
Syrenka zbliżyła się wolno, a jej chód był miękki i pełen gracji, płynny jak nadbiegająca fala.
- Sh’eenaz… - jęknął Agloval rozdzierająco, zbliżając się do niej na kolanach. – Moja miłości. Moja ukochana… Moja jedyna… Więc jednak, nareszcie. Więc jednak, Sh’eenaz!
Syrenka wdzięcznym gestem podała mu rękę do ucałowania.
- A tak. Bo ja też cię kocham, głupku. A co to byłaby za miłość, gdyby kochającego nie było stać na trochę poświęcenia.

Andrzej Sapkowski, „Miecz Przeznaczenia” – fragment opowiadania „Trochę poświęcenia”

Jego opowiadania to nie tylko duchowa rozrywka, ale także pewnego rodzaju lekcja moralności oraz „wskazówki” jak należy postępować w życiu, co nie jest łatwe, ponieważ w Wiedźminie nie ma jednoznacznego podziału na dobro i zło, a autor niejednokrotnie stawia bohaterów przed trudnymi i poważnymi w konsekwencjach dylematami. Każdy czyn ma swoje konsekwencje; bliższe lub dalsze, poważne lub mniej poważne.

- Bo nie wierzę w mniejsze zło.
Renfri uśmiechnęła się lekko, po czym usta skrzywił jej grymas, bardzo nieładny w żółtym świetle świecy.
- Nie wierzysz, powiadasz. Widzisz, masz rację, ale tylko częściowo. Istnieje tylko Zło i Większe Zło, a za nimi oboma, w cieniu, stoi Bardzo Wielkie Zło. Bardzo Wielkie Zło, Geralt, to takie, którego nawet wyobrazić sobie nie możesz, choćbyś myślał, że nic już nie może cię zaskoczyć. I widzisz, Geralt, niekiedy bywa tak, że Bardzo Wielkie Zło chwyci cię za gardło i powie: „Wybieraj, bratku, albo ja, albo tamto, trochę mniejsze”.

Andrzej Sapkowski, „Ostatnie życzenie” – fragment opowiadania „Mniejsze zło”

Nieodłącznym elementem Sapkowskiego stylu pisania jest również humor, który do dziś wspominam, kiedy przypominam sobie opowiadanie o Diabole i smoku.

Geralt, gdy chciał, potrafił być niesłychanie cierpliwy.
- Powiedzcie, jak wygląda, skąd się wziął, w czym wam przeszkadza. Po kolei, jeśli łaska.
- Ano – Dhun uniósł sękatą dłoń i jął wyliczać, po kolei odginając palce, z wielkim trudem. – Po kolei, jako żywo, mądry z was człek. Ano, tak. Wygląda to on, panie, jak diaboł, wypisz wymaluj diaboł. Skąd się wziął? Ano znikąd. Bęc, trzask, prask i patrzym: diaboł.
***
- Wszelakoż – rzekł spokojnie wiedźmin – gotowiście mi zapłacić, by pozbyć się tego diabła, czy tak? Innymi słowy, nie chcecie go w okolicy?
- A któżby – Dhun spojrzał na niego ponuro – chciał diaboła na ojcowiźnie? Nasza to ziemia z dziada-pradziada, z królewskiego nadania i nic diabołowi do niej. Pluć nam na jego pomoc, co to, sami rąk nie mamy? A to, panie wiedźmin, nie diaboł, a złośliwe bydlę i w głowie ma, z przeproszeniem, nasrane tak, że wytrzymać ciężko. Nie wiedzieć rano, co mu wieczorem do łba strzeli. A to, panie, w studnię napaskudzi, a to za dziewką goni, straszy, grozi, że dupczył będzie. Kradnie, panie, chudobę i spyżę. Niszczy a psuje, naprzykrza się, na grobli ryje, doły kopie jak piżmowiec albo bober jaki, woda z jednego stawu ze szczętem uciekła i karpie posnęły. We stogu lulkę palił, kurwi syn, z dymem puścił wszystko siano…

Andrzej Sapkowski,  „Ostatnie życzenie” – fragment opowiadania „Kraniec świata”



Ciężko dokładnie zaklasyfikować Opowiadania oraz Sagę o Wiedźminie w gatunku.
Czy jest to mitopeiczne fantasy? Być może, jeżeli przyjąć, że Geralt i Yennefer przeżyli. Na pewno jest to fantasy luźne, niszczące stereotypy, edukujący w zakresie mitologii i demonologii słowiańskiej, z której autor czerpał, oraz pokazujące dylematy moralne i w jakiś sposób udzielające wskazówek odnośnie wyborów w prawdziwym życiu. Każdemu, nie tylko fanom fantastyki, polecam Sapkowskiego, w szczególności Opowiadania. Takie książki jak te zostają z nami całe życie.
Pomimo „wciągnięcia” całej Sagi przez wakacje 2009 nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby pożyczyć czy zakupić grę Wiedźmin, wydaną w 2007 roku przez polskie studio CD Projekt RED. Zagrałem dopiero po powrocie z Turcji w lutym 2011 i… ta gra zabrała mi chyba dwa tygodnie życia. Całe szczęście, że miałem wtedy ferie. Anyway, gra rozpoczyna się 5 lat po ostatnich wydarzeniach z Sagi. Twórcom udało się „złapać i zamknąć” esencję książkowego Wiedźmina w grze komputerowej. Razem z muzyką Przybyłowicza oraz Stroińskiego stworzyli jedną z najlepszych i najbardziej klimatycznych gier, w jakie grałem. Więcej o klimacie niżej, przy okazji recenzji Dzikiego Gonu.
Druga odsłona gry przyniosła wielu graczom rozczarowanie. Nie dość, że krótka (przejście całej gry zajęło mi około 4 dni), to jeszcze brakowało tego swojskiego, słowiańskiego klimatu znanego z książek o Wiedźminie, który charakteryzował pierwszą część gry. Muzyka również dupy nie urywała; była fajna, przyjemna dla ucha, ale to nie było to co w pierwszej części. Jakiś czas później wyszła Edycja Rozszerzona do Zabójców Królów, ale szczerze nie chciało mi się przechodzić tego wszystkiego od nowa. Cierpliwie czekałem na trzecią odsłonę serii gier.
Kiedy już wiedziałem, że wyjdzie kolejna część gry, prawdopodobnie ostatnia, od razu postanowiłem ją kupić. Natomiast kiedy tylko pojawiła się opcja zakupienia (czyt. zabookowania) edycji kolekcjonerskiej, to bez większego zastanowienia (tak naprawdę bez ŻADNEGO zastanowienia; ja wtedy nie myślałem, ja działałem) ją zakupiłem. Oczywiście mimo braku pieniędzy. I od tamtej pory aż do dnia, kiedy nadszedł czas zapłaty, zbierałem pieniądze. Udało się. Los - czy może bliższa nam, słowiańska Dola – chciał(a), że na czas premiery Dzikiego Gonu wylądowałem w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu na otolaryngologii. Z początku przebywanie tam strasznie mnie irytowało, ale… W tym szpitalu nie było jednak tak źle. Powiedziałbym nawet, że było całkiem fajnie. Chłopaków w pokoju miałem spoko, znajomi mnie odwiedzali, dzwonili, pisali (za co raz jeszcze dziękuję :)), ja sam łaziłem po szpitalu z braku ciekawszych zajęć i ogólnie czas spędzony tam wspominam raczej miło i z uśmiechem na twarzy.
Po powrocie do domu odpakowałem Wiedźmina i… zaczęły się pierwsze problemy. Mój napęd w komputerze nawet nie czytał płyt. Świetnie. Na szczęście zarejestrowałem grę na gog.com i stamtąd zacząłem pobierać kopię gry. Oczywiście internet w trakcie padł i trzeba było zaczynać od nowa. Typowe. Po dwóch dniach udało mi się w końcu ściągnąć całą grę, którą od razu zainstalowałem. Instalacja przeszła całkiem gładko, bez większych problemów. Jednakże! Gra od razu wyłączała się przy włączeniu i wyskakiwał błąd. Czyli dupa zbita. Ostatnią deską ratunku okazał się tryb [Uruchom jako administrator]. I POSZŁO! DZIAŁAŁO! Nawet na średnich ustawieniach!
No posikałem się ze szczęścia.


Teraz przechodzimy do meritum, czyli przemyśleń po przejściu gry Wiedźmin 3: Dziki Gon.


Coś się kończy, coś się zaczyna – Wiedźmin 3: Dziki Gon


To była niesamowita, klimatyczna i wciągająca gra, po której skończeniu wyglądałem mniej więcej tak:


Przejście gry i, chyba, większości wątków pobocznych (nie licząc znaków zapytania na Skelligijskich wodach, których, kurwa, po prostu nie chciało mi się odkrywać na tej łódce, którą co chwila atakowały i kawałek po kawałku zjadały syreny, a pewnego razu ROZBIŁEM się o jakieś pływające deski na zadupiu bez portu na Undvik i wpław płynąłem chyba 10 minut czasu rzeczywistego do jakiegoś znacznika) zajęło mi 27 dni.
Czas w grze: 7 dni i 1 godzina.
To całkiem niezły wynik, porównując do Wiedźmina 2.

W każdym razie… Jestem zachwycony. Naprawdę.

Po pierwsze, tereny wokół Novigradu, Oxenfurtu, cała Ziemia Niczyja są tak bardzo POLSKIE, tak bardzo nasze. Przemierzając te krainy czułem się jakbym chodził po naszych polach, naszych lasach, w których natrafić można na ukryte jaskinie czy zapomniane ruiny. Mam tu na myśli głównie tereny dolnego śląska, w szczególności tereny Gór Czarnych, Suchych i Sowich, Masywu Ślęży. Naszego słowiańskiego klimatu, który wszyscy tak bardzo pokochali w Wiedźminie 1, dopełniała wspaniała muzyka w Białym Sadzie i Velen. Widać, że twórcy wysłuchali fanów i postarali się znowu przenieść nas do czasów, za którymi patrzymy z nostalgią. Niełatwo było powtórzyć sukces z Wiedźmina 1, na który składała się przede wszystkim niesamowicie klimatyczna muzyka, ale też tereny wsi Odmęty, karczmy na polach, samych pól, ale także mrocznych lasów, niebezpiecznych bezdroży, opuszczonych wiosek i cmentarzy. W Wiedźminie 2 brakowało tego swojskiego klimatu, jednak w  trzeciej odsłonie gry twórcom udało się go nie tylko powtórzyć, ale i niewyobrażalnie rozszerzyć. Pola, lasy, bezdroża, wiejskie trakty, karczmy, ruiny, nasze słowiańskie bestie i ukoronowanie wszystkiego w postaci muzyki – arcydzieło.
Po drugie, warte opisania są również Wolne Miasto Novigrad oraz Oxenfurt, po których przechadzanie się – znowu dzięki niesamowitej muzyce, która tworzyła cały klimat – było niczym przechadzanie się po Londynie epoki wiktoriańskiej. Takie było moje pierwsze skojarzenie. Członkowie gangów Czterech kryjący się po bramach i ciemnych zaułkach, gotowi by wyjść z cienia i zabić Cię bez mrugnięcia okiem (oczywiście gryzą już glebę, bo skąd mogli wiedzieć, że trafili na najemnego zabójcę potworów i rozwiązywacza problemów?), brud i ścieki na ulicach, pijani i głodujący ludzie w slumsach, półświatek, oraz rozległa sieć kanałów, w których czaiły się potwory. Do tego dochodzą takie genialne zadania poboczne jak ściganie mordercy, przez co można było poczuć się przez chwilę jak Sherlock Holmes (wyjątkowo zabójczy Sherlock Holmes), albo spektakularne kradzieże zasobów pewnych wpływowych ludzi, walka na pięści z „krawcem” Durdenem, czy w końcu spiskowanie z Czterema: Tasakiem, Skurwielem, Królem Żebraków i starym znajomym Sigismundem Dijkstrą. W spiskowaniu nie mogło zabraknąć też starego druha Roche’a.
To również w Novigradzie występuje słynna Priscilla, która śpiewa Wilczą Zamieć. Sam nie wiem która wersja bardziej mi się podoba, polska czy angielska… Oh well, dlatego ściągnąłem obie i słucham ich na zmianę :)
Po trzecie, następne w kolejności były wyspy Skellige, które również fajnie się zwiedzało. Jak wcześniej wspomniałem, jedyne co wkurzało to takie pływanie łódką i odkrywanie zatopionego skarbu, który i tak był gówniany, albo jakiejś kontrabandy. No i te syreny, które rozrywały mi łódkę na strzępy…W każdym razie wyspy Skellige też były naprawdę klimatyczne, a muzykę wyśmienicie dobrano do takiego a’la wikińskiego klimatu, zwłaszcza na Ard Skellig, Spikeroog i Undvik. Będąc tam, patrząc na te widoki i słuchając muzyki można było się poczuć jak na norweskich fjordach czy szkockich wyspach. Warto wspiąć się na szczyt góry, zatrzymać się na chwilę i chłonąć – widoki, muzykę.
Szkocja, Wyspa Skye, przy The Old Man of Storr
W prawdziwym życiu też warto zatrzymać się na moment i otworzyć oczy, rozejrzeć się wokół i chłonąć piękno naszego świata. Tak, nasz świat jest piękny, tylko trzeba chcieć to dostrzec. Gry rozwijają wyobraźnię, pobudzają zmysły i percepcję, ale w naszym świecie też znajdziemy takie tereny jak w Wiedźminie, których widok będzie zapierał dech.
Szkocja i Norwegia są daleko, owszem, ale w Polsce też znajdziemy prawdziwe piękno.
Pola, lasy, górskie strumienie, ścieżki ponad chmurami – kto chce, ten znajdzie. Zamieszczę pod tekstem kilka zdjęć takich miejsc.
Po czwarte, zajebisty humor i cięte riposty, które towarzyszą nam już od początku gry. Była ich naprawdę ogromna masa, ale szczególnie pamiętam „porywającą historię” pewnej babinki, której ktoś ukradł patelnię. Na osobny plus zasługuje też duet Geralt – Lambert, którzy są po prostu genialni, zwłaszcza fraszka o Lambercie :)
Po piąte, bestiariusz, który jest niczym innym jak bestiariuszem słowiańskim i, choć w mniejszym stopniu, nordyckim. Spotykamy tutaj znane z poprzednich części bestie, ale także nowe, które zostały bardzo ładnie sportretowane, np. leszy, bies, czy lodowy olbrzym, oraz tytułowy Dziki Gon, którego przybycie na okręcie Naglfarze rozpocznie Ragh nar Roog.
Po szóste, co łączy się z powodu potworów z punktem piątym, zabiegi w filmowych przerywnikach (tzw. cutscenes). Były to czysto filmowe, przynajmniej tak mi się zdaje, zabiegi, które w grze wyszły bardzo naturalnie, a przy tym sprawiały, że gracz jeszcze bardziej zagłębiał się w fabułę i wiedźmińskie zadania. Mam tutaj na myśli dwie sytuacje, które zapadły mi w pamięci. Pierwsza to Him żerujący na pewnym jarlu, którego Geralt odkrył patrząc na cień rzucany przez opętanego człowieka, który w ogóle człowieka nie przypominał. Druga to ofiara dla Pana Lasu (ale lasu tak gęstego i nieprzepuszczającego światła, że oh my gods), kiedy podczas przerywnika Geralt gapi się w niebo na kruki, a za nim stoi ogromny Leszy. Tuż po przerywniku już się szykowałem walki, wypiłem jaskółkę i rzuciłem Igni, a tam nikogo nie było… W każdym razie takie zabiegi w grze – mistrzostwo. 

Po siódme, epicka końcowa bitwa (która tak naprawdę nie kończyła gry, szok), przypominająca trochę Bitwę o Hogwart.
Po ósme, na osobny akapit zasługuje muzyka w Wiedźminie. Tak samo jak w przypadku klimatu w pierwszej części ciężko było powtórzyć sukces muzyki, ponieważ powiedzmy sobie szczerze – muzyka w drugiej części była fajna, ale nie urywała dupy. Natomiast muzyka w trzeciej części dosłownie urywa dupsko przy samej szyi, jest boska, przepiękna. Marcin Przybyłowicz, Mikołaj Stroiński, oraz zespół Percival stworzyli coś pięknego. Słów brakuje żeby opisać tę muzykę, trzeba jej posłuchać. W tej muzyce również przebrzmiewają echa innych gier, t.j. Gothic 2, Skyrim czy, rzecz oczywista, Wiedźmin 1. Jednak to tylko moje osobiste odczucie, które pojawiło się kilka razy podczas grania, na ułamek sekundy. Jest też bardziej oczywiste „echo” z Heroes of Might & Magic 4, ale utwór ostatecznie chyba nie znalazł się w grze. Także muzyka jest po prostu cudowna i wspaniale oddaje klimat całej gry, zwłaszcza utwory z Białego Sadu, Krzywuchowych Moczarów, przedmieść Novigradu, samego Novigradu i Oxenfurtu, wysp Spikeroog i Undvik, oraz świetny theme Dzikiego Gonu. Jest oczywiście o wiele więcej, ale te są wg. mnie najlepsze.
Po dziewiąte, jedynym poważnym minusem jest brak pełnego soundtracku. No żesz kurwa. Od pierwszego trailera do Wiedźmina 3 CD Projekt RED po kilku dniach udostępnia ZA DARMO muzykę z tego trailera do ściągnięcia, edycja kolekcjonerska jest napakowana jak koksy na aqua-zdroju, a dostajemy niepełny soundtrack? What the fuck? Gdzie tu logika? Wybaczcie, nie satysfakcjonuje mnie odpowiedź „będzie później”. Oczywiście gdyby taka odpowiedź w ogóle była, ale w rzeczywistości nie ma żadnej. Po prostu na oficjalnym soundtracku nie ma połowy utworów, które pojawiają się w grze. WHY?!

Skoro ta muzyka jest stworzona i nagrana, a piszę to na podstawie tego, iż ta muzyka JEST fizycznie w grze (a jest fizycznie w grze, bo ją, kurwa, słychać), to czemu, do ciężkiej cholery, nie jest w pełni oficjalnie wydana? Pewnie kiwacie głowami w przypływie litości dla mnie albo zastanawiacie się czemu aż tak mnie do denerwuje. Ponieważ są rzeczy, które denerwują mnie w małym stopniu i takie, które denerwują w dużym. Tak serio – wydaje mi się, że każdy, komu spodoba się jakiś utwór chciałby go „posiąść” tzn. ściągnąć, zgrać na komórkę, mp3 etc. Istnieje też muzyka, przynajmniej dla mnie, która… przepływa przeze mnie, przenosi do „innej krainy”, która coś mi przypomina i kiedy ją słyszę to nawiedza mnie poczucie rozpoznania… oto jest coś, co znałem całe życie, tylko o tym nie wiedziałem. Anyway, przejrzałem forum Wiedźmina, na którym wypowiada się jeden z twórców muzyki do Dzikiego Gonu, Marcin Przybyłowicz, jednak nie podaje informacji odnośnie wydania/wypuszczenia pełnego soundtracku. Oczywiście nie chodzi mi o "fizyczne" wydanie soundtracku, bo, jak sam Marcin napisał, potrzeba by chyba 5-6 płyt na wydanie całości. Więc mnie, jak i zapewne całą RZESZĘ fanów, satysfakcjonowałoby wypuszczenie pełnego soundtracku w wersji elektronicznej, np. na GOG albo Steam.
Po dziesiąte, nie jest to minus gry, ale coś, co mnie w jakiś sposób „boli”. Chodzi mi o demitologizację Dzikiego Gonu. Podobnie było w przypadku gry World of Warcraft. W trzeciej odsłonie gry Warcraft, która była na szczęście single player, wcielamy się m.in. w Arthasa, który odzyskuje dziedzictwo, staje się Królem Liszem i zasiada na Tronie Mrozu. Gra MMO World of Warcraft demitologizuje go, robi z niego jednego z głównych bossów i gracze go zabijają. Koniec. Jak mogli uśmiercić Arthasa – Króla Lisza? W przypadku Wiedźmina, tytułowy orszak upiorów pędzący po niebie został, moim zdaniem, odarty z demonicznych cech, które tworzyły ten właśnie mit. Były to po prostu elfy Aen Elle z innego świata, które przenikały do naszego i porywały ludzi. Owszem, sam Sapkowski w Sadze o Wiedźminie opisał Dziki Gon jako elfy, ale wciąż… były czymś, z czym nie da się walczyć.

- Wśród elfów – szepnęła czarodziejka w zamyśleniu – krąży legenda o Królowej Zimy, która w czasie zamieci przebiega kraje saniami zaprzężonymi w białe konie. Jadąc, królowa rozsiewa dookoła twarde, ostre, maleńkie okruchy lodu i biada temu, kogo taki okruch trafi w oko lub w serce. Taki ktoś jest zgubiony. Nic już nie będzie w stanie go ucieszyć, wszystko, co nie będzie miało bieli śniegu, będzie dla niego brzydkie, wstrętne, odrażające. Nie zazna spokoju, porzuci wszystko, podąży za Królową, za swoim marzeniem i miłością. Oczywiście, nigdy jej nie odnajdzie i zginie z tęsknoty.
- Elfy wszystko umieją ubrać w ładne słowa – mruknął sennie, wodząc ustami po jej ramieniu. – To wcale nie legenda, Yen. To ładne opisanie paskudnego zjawiska, jakim jest Dziki Gon, przekleństwo pewnych okolic. Niewytłumaczalny, zbiorowy szał, zmuszający ludzi do przyłączenia się do upiornego orszaku, pędzącego po niebie. Widziałem to. Rzeczywiście, często zdarza się zimą. Dawano mi nieliche pieniądze, bym położył kres tej zarazie, ale nie podjąłem się. Na Dziki Gon nie ma sposobu…

Andrzej Sapkowski, „Miecz przeznaczenia” – fragment opowiadania „Okruch lodu”

Poniżej zamieszczam również opisy Dzikiego Gonu z innych źródeł.

Dziki Gon – Dzikie Łowy, pędzący po niebie demoniczny orszak, kawalkada widm i upiorów. Upiory z Dzikiego Gonu mogą porywać ludzi siłą, ale również zdolne są zmuszać do przyłączenia się hipnotyczną sugestią. Za pierwowzór uważa się znany z mitologii nordyckiej i germańskiej pędzący po niebie orszak walkirii, służek Odyna, zbierający z pobojowisk poległych bohaterów, aby zabrać ich do Walhalli. Zorza polarna to nic innego, jak tylko błyski zbroi i broni walkirii. Orszak Walkirii w późniejszej mitologii germańskiej nabrał cech demonicznych, stał się Dzikim Gonem (Wilde Jagd) bogini Holdy (Huldry), małżonki Wotana. Dzikim Gonem jest również orszak boga Gwynna ap Nudd z mitologii cymeryjskiej, jak również orszak Łowcy Herna. Dziki Gon gna przeważnie podczas tzw. Surowych nocy (Rauhnachte), tj. w okresie od wigilii Bożego Narodzenia do Trzech Króli.

Andrzej Sapkowski, „Rękopis znaleziony w smoczej jaskini”
           
Dzikie łowy – w wierzeniach łużyckich i niemieckich tłumne orszaki demonów i półdemonów, które podczas wichury pędzą na skos przed poddasza domostw, stodoły i strychy.

Barbara i Adam Podgórscy, „Wielka Księga Demonów Polskich”

Dzikie polowanie – w przekazach wierzeniowych ludności kaszubskiej polowanie nocne, w którym uczestniczyli farmazoni, istoty demoniczne, wywodzone z dusz ludzi zmarłych, postępujących niegodziwie za życia. Dzikie polowania powodowały ogromne przerażenie, a nawet śmierć świadków.
Ojciec i syn kradnący nocą drewno z lasu musieli jednak odpocząć, a kiedy tak sobie przycupnęli pod sosną, doszło ich granie trąbki. Podnieśli głowy, nastawili uszu jak zające wietrzące myśliwego. Trąbka odezwała się jeszcze raz, i jeszcze, a w ślad za nią zaczął narastać jakiś hałas. Usłyszeli jazgotanie psów, rżenie koni, strzały… Spojrzeli na siebie pytającym wzrokiem: czyżby polowanie? Ale żeby w nocy? Było to polowanie, dzikie polowanie. Ten hałas, harmider nagonki wzmagał się, gnał w ich kierunku. Włosy im stanęły na głowach, a choć akurat nic nie robili i było zimno, spocili się. Polowanie pędziło prosto na nich. Widzieli, jak gna nad koronami drzew, ponad krzakami, jak z prawa i z lewa sadzą psy, jak szkapy parskają, jak strzelają jeźdźcy i, co najgorsze, jak na przedzie, na czarnym ogierze jedzie baron, który od czasu do czasu dął w trąbkę. Wszystko to przeleciało koło nich. Szczęście, że się zażegnali, że mieli szkaplerze, bo kto wie, co by się z nimi stało. A tak baron tylko w ich kierunku zatrąbił. Tak głośno, że zleciały im czapki z głów i upadli w śnieg, osmoleni jakby dymem z komina. Wreszcie zjawy ich minęły. Zerwali się do koni, ale koni nie było. Co się z nimi stało, nie wiadomo. Zostawili wóz, koni nie szukali, cali rozdygotani pośpiesznie wrócili do domu.

Barbara i Adam Podgórscy, „Wielka Księga Demonów Polskich”


14 czerwca, doszedłem do momentu w grze, który wydawał się zarówno jej punktem szczytowym jak i końcem, do Bitwy o ……. pewien zamek.
Byłem pewien, że to już koniec gry, a tu niespodzianka! Ile jeszcze gry przede mną zostało.
Zdziwiłem się przeogromnie. Myślałem, że to już szczyt, a okazało się, że droga jeszcze daleka. Na tyle daleka, że grę ostatecznie skończyłem 18 czerwca.

Podsumowując…
Plusy:
- swojski, słowiański klimat Velen i Białego Sadu
- wiktoriańska atmosfera Novigradu i Oxenfurtu
- wyspy Skellige
- w chuj zadań pobocznych
- humor
- duet Geralt-Lambert
- wzruszające ponowne spotkania
- MUZYKA
- odniesienia do popkultury (Przypadek? Nie sądzę.)
- wszystko inne

Minusy:
- niepełny soundtrack
- demitologizacja Dzikiego Gonu
- partyjki gwinta (ale to pewnie gra zbyt wyrafinowana dla tak prostego umysłu jak mój, stąd moje przegrywanie i efekt niechęci… ale i tak ląduje w minusach!)


Wiedźmin 3 to gra, w którą warto zagrać i którą warto kupić.

Na koniec zamieszczam również zdjęcia z NASZEGO pięknego świata. Enjoy.
Szkocja, Wyspa Skye, The Storr


Szkocja, Wyspa Skye, The Storr


Szkocja, hrabstwo Highland, Glenfinnan

Szkocja, Wyspa Skye, The Storr i The Old Man of Storr

Polska, dolnośląskie, Zamek Bolczów

Polska, dolnośląskie, ruiny Zamku Cisy

Polska, dolnośląskie, ruiny Zamku Stary Książ

Polska, dolnośląskie, zalany kamieniołom melafiru "Kamyki" w Głuszycy

Polska, dolnośląskie, "Kamyki"

Polska, dolnośląskie, okolice schroniska Andrzejówka


Polska, dolnośląskie, okolice schroniska Andrzejówka

Polska, dolnośląskie, Karkonosze, zielony szlak z Polany na Śnieżkę

Polska, dolnośląskie, Karkonosze, widok na Jelenią Górę

Polska, dolnośląskie, Karkonosze, czerwony szlak na wysokości Śląskich Kamieni

Polska, małopolskie, krokusy na Polanie Chochołowskiej


Polska, dolnośląskie, las masywu Ślęży

Polska, dolnośląskie, widok na Śnieżkę oraz schroniska Samotnia i Strzecha Akademicka z czerwonego szlaku


Polska, dolnośląskie, Książański Park Krajobrazowy


Norwegia, hrabstwo Rogaland, widok na Lysefjorden

Norwegia, hrabstwo Rogaland, Preikestolen, widok na Lysefjorden


poniedziałek, 15 czerwca 2015

Przemyślenia #1: Gra o tron sezon 5 - serial a książka




Dawno mnie tu nie było...
Z okazji powrotu prezentuję zatem nowy cykl na blogu – przemyślenia! A będzie ich dużo, believe me :)


UWAGA: PONIŻSZY TEKST ZAWIERA ELEMENTY ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ
Czytasz na własną odpowiedzialność.

Moje dzisiejsze przemyślenia dotyczą obejrzanego właśnie ostatniego odcinka piątego sezonu Gry o tron. Nie wspominam nawet o ogromnym bólu dupy, który zapewne odczuwają teraz wszyscy, którzy książki nie czytali. Ja jednak odczuwam nie tyle ból dupy, co zawód spowodowany spłyceniem serialu w stosunku do książki, przyspieszeniu niektórych wątków, skróceniu innych, a usunięciu jeszcze innych.
Poza tym serial jest tworzony chyba (w sumie to nie chyba, tylko na pewno) dla ogromnej, szarej masy ludzi, których IQ nie pozwala na szersze i głębsze rozumienie niektórych rzeczy. Mam tu na myśli np. zmianę imienia siostry Theona z Ashy na Yarę. Zabieg ten tłumaczono zbytnim podobieństwem imion siostry Theona i dzikiej, która opiekowała się Branem i Rickonem, Oshy. Owszem, Asha brzmi podobnie do Osha, ale trzeba mieć chyba naprawdę niskie IQ, żeby nie odróżniać tych dwóch osób i nie wiedzieć, że nie są spokrewnione (córka króla wysp i dzika zza muru, faktycznie brzmi jak rodzina for fuck sake)
Po pierwsze, wątek Stannisa i Tyriona został i przyspieszony w stosunku do książki i zmieniony. W książce Tyrion jest gdzieś pod Mereen (które jest OBLEGANE przez wojska najemne!) i jak na razie do Daenerys nie dotarł. Poza tym Barristan Selmy w książce żyje, a po zniknięciu Dany na grzbiecie Drogona przejmuje obowiązki w Mereen. Skoro jednak uśmiercili go w serialu, to znaczy, że w książce też umrze. Fuck.
Stannis natomiast NIE składa swojej córki w ofierze do spalenia dla R’hlora, a jego żona Selyse nie wiesza się na drzewie. W rozdziale Theona, udostępnionym z Wichrów Zimy, Theon zostaje przyprowadzony do Stannisa oblegającego Winterfell i pomiędzy tym drugim, a jakimś rycerzem wywiązuje się taka rozmowa.

„Rycerz zawahał się.
- Wasza Miłość, jeżeli zginiesz…
- … pomścisz moją śmierć i posadzisz moją córkę na Żelaznym Tronie.
Albo zginiesz próbując. – odpowiedział Stannis.”

Zatem Shireen i jej matka Selyse w rozdziale Theona z Wichrów Zimy nadal żyją. Mam jednak wrażenie, poparte jakąś informacją usłyszaną czy przeczytaną w internecie, że jak ktoś umiera w serialu, a żyje nadal w książce, to w książce i tak umrze. W każdym razie serialowy Stannis ukazany jest jako człowiek bez skrupułów, który skazuje na śmierć córkę, byleby tylko osiągnąć sukces. Z drugiej strony żal mi tego serialowego Stannisa. Dwa razy rozwalono mu armię, do tego został całkiem sam…
Po drugie, usunięto cały wątek Żelaznych Wysp. Nie ma Victariona, który płynie do Mereen, nie ma Eurona, nie ma Aerona. Nie ma nikogo z Żelaznych Wysp, mimo, że w trakcie wydarzeń z sezonu 5 powinni już gdzieś tam być.
Po trzecie, usunięto wątek Gryfa i Młodego Gryfa, z którymi (tak, z nimi!) podróżował Tyrion, a nie z Mormontem. I którzy później na czele najemnych wojsk podbijają Westeros. No dobra, na razie tylko jeden zamek, ale to dobry początek!
Po czwarte, spłycony wątek Mereen, który w książce trwał dobre kilka tomów, a jak nie tomów to przynajmniej rozdziałów. Zaczęło się niewinnie od kilku morderstw, dokonywanych przez Synów Harpii, które jednak eskalowały do poważnego problemu. Do tego doszło oblężenie Mereen przez najemne wojska. Także brak większej reakcji ze strony Nieskalanych na Arenach jest usprawiedliwiony. Niestety, w serialu wyglądało to tak, że są sobie jacyś buntownicy z nożami i wyżynają Nieskalanych jak im się podoba, a z 8000 Nieskalanych na Arenie jest ich jakieś 20-40.
Po piąte, brak wątku Quentyna Martella, który popłynął do Mereen prosić Daenerys o rękę. Niestety, zginął najgłupszą śmiercią w książce, spalony przez smoka.
Po szóste, zmiana w wątku Dorne. Jamie Lannister nigdy nie odwiedził Dorne, tylko odbijał zamki w Dorzeczu, których obrońcy nadal się buntowali. Do Dorne z misją wywiezienia Myrcelli pojechał jeden z białych płaszczy, Arys Oakheart, wraz z Balonem Swann, którzy przy okazji przywieźli głowę Góry jako dowód, że nie żyje. Cały plan oczywiście się nie udał, a Arys został przepołowiony ogromną włócznią Areo Hotaha. Sad.
Po siódme, BRAK LADY STONEHEART kurwa. Jedna z lepszych, moim zdaniem, postaci. Delikatna i miła Catelyn Stark, ożywiona po śmierci, staje się symbolem zemsty na wszystkich, którzy ją kiedykolwiek zdradzili i przyczynili się w jakikolwiek sposób do śmierci jej bliskich. Swoją vendettę rozpoczyna od wieszania Freyów.

„(…) Krwawe Gody to była robota mojego ojca, Rymana i lorda Boltona. Lothar ustawił namioty tak, żeby się przewróciły, i umieścił kuszników na galerii, wymieszanych z muzykami. Atakiem na obozy dowodził Walder Bękart… to o nich wam chodzi, nie o mnie, ja tylko wypiłem trochę wina… nie macie świadków.
– Tak się składa, że się mylisz. – Minstrel spojrzał na zakapturzoną kobietę. – Pani?
Gdy ruszyła w jego stronę, banici rozstąpili się bez słowa. Kiedy opuściła kaptur, coś zacisnęło się mocno w piersi Merretta. Przez chwilę nie był w stanie zaczerpnąć tchu. Nie. Nie. Widziałem, jak zginęła. Była już martwa całą dobę, nim rozebrali ją do naga i wrzucili ciało do rzeki. Raymund poderżnął jej gardło od ucha do ucha. Nie żyła.
Bliznę pozostawioną przez ostrze jego brata ukrywały płaszcz i kołnierz, lecz jej twarz wyglądała jeszcze gorzej, niż ją zapamiętał. Od długiego przebywania w wodzie ciało stało się miękkie niczym budyń, a skóra nabrała koloru zsiadłego mleka. Połowa włosów jej wypadła, a druga połowa stała się biała i krucha jak u zgrzybiałej staruchy. Rozoraną paznokciami twarz pokrywały strzępy skóry i czarna krew. Najstraszliwsze jednak były oczy. Widziały go i były pełne nienawiści.
– Czy on tam był, pani? – zapytał. – Czy brał w tym udział?
Lady Catelyn ani na chwilę nie spuszczała z niego oczu. Skinęła głową.
Merret Frey otworzył usta, chcąc błagać, lecz słowa zdusiła pętla.”

Po ósme, spłycony wątek Nocnej Straży i Dzikich. Ja piernicze, to, że Jon został dźgnięty (wielokrotnie) „Za Nocną Straż” nie wynikało dlatego, że kilka dni wcześniej przyprowadził Dzikich, ale dlatego, że ich przyprowadził ich kilka miesięcy wcześniej i oni żyli między strażnikami już dłuższy czas. A skoro żyli razem, to były też spiny. Aż czara goryczy została przelana i go zabili.


To chyba całość moich przemyśleń a propos ostatniego odcinka, całego 5 sezonu i relacji książka – serial. Jeżeli Wichry Zimy nie ukażą się przed następnym sezonem, albo chociaż w trakcie jego trwania, to poważnie zastanawiam się nad nie oglądaniem go. Ale co Was to obchodzi. To tylko moje myśli :)